O wyższości domowej uprawy warzyw nad uprawą masową
Znacie dziecięcą zabawę w pomidora? Jej zasady są proste. Na każde zadane pytanie należy odpowiedzieć „pomidor”. Co ważne, nie wolno przy tym okazywać żadnych emocji. Zobaczcie sami.
Runda 1
Czytajcie po kolei poniższe pytania i na każde z nich odpowiadajcie na głos „pomidor”.
Co to jest:
-
ciężki, duży, czerwony, a w środku lekko zielony
-
praktycznie bez jakiegoś wyraźnego smaku
-
właściwie bez konkretnego zapachu
-
idealny pod każdym względem
-
pozbawiony najmniejszych nawet defektów urody
-
wzbogacony o związki chemiczne, z którymi trudno się zaprzyjaźnić
-
obficie nasycony środkami ochrony roślin
-
zabezpieczony substancjami, które czynią go niemal nieśmiertelnym
Runda 2
Zasady są takie same. Każde zdanie kwitujcie słowem „pomidor”.
Co to jest:
-
wygląda naturalnie i nie wstydzi się tego
-
pachnie tak, że człowiekowi cieknie ślinka na myśl o zdrowym i pożywnym śniadaniu
-
smakuje więcej niż wybornie (tak smakują warzywa cieszące się wiosennym słońcem)
-
zupełnie nie zna pojęcia „nawozy sztuczne”
-
nigdy nie słyszał o pestycydach
-
nie ma w sobie metali ciężkich szkodliwych dla Twojego zdrowia
A teraz pytanie za sto punktów:
Czym różni pomidor z pierwszej zabawy – od pomidora z zabawy drugiej? Ten pierwszy pochodzi z uprawy masowej. Bardzo często znaleźć można go na półkach supermarketów. Jest perfekcyjnie… nijaki. Uprawiany tak, by jak najszybciej osiągnąć jak największą masę. Smak, zapach i inne tego typu sprawy – schodzą na drugi plan, są wręcz nieistotne. Ten drugi, choć nie jest idealny, to ma w sobie coś, co sprawia, że w każdej kuchni witany jest po królewsku. Zresztą, nie ma w tym nic dziwnego. To normalne dla kogoś, kto całe swe warzywne życie żył w pełnej zgodzie z naturą.
Wnioski
Tak naprawdę nie chodzi tu o pomidory. To tylko przykład. Jeśli chcecie jeść warzywa, owoce, kiełki czy zioła, które zachwycają swoim naturalnym smakiem i aromatem, a nie są tymi roślinami tylko z nazwy, wybierajcie produkty uprawiane naturalnie.
Albo lepiej – sami zabierzcie się za ich uprawę. Bez obaw, nie potrzeba do tego hektarów ziemi i całego parku maszynowego. Na początek wystarczy coś niewielkiego, wręcz symbolicznego, co pozwoli wam poczuć ogromną różnicę. Ta różnica w będzie jednak miała dalekosiężne konsekwencje: już nigdy nie wrócicie do produktów wytwarzanych masowo w „fabrykach jedzenia”.
Ale to chyba dobrze, prawda?